- Obżarłam się, jak świnia.
- Ojej, ile te frytki mają kalorii, pójdzie w biodra, jak nic.
- Zgrzeszę jeszcze jednym kawałeczkiem toru…
Nad stołami i stolikami w kawiarniach, restauracjach, podczas rodzinnych przyjęć unoszą się świergoty takich komunikatów. Nie ma chyba, osoby, która by ich nie słyszała. Niewielu jest ludzi niezadowolonych ze swojej wagi, którzy choć raz by takich zdań nie wypowiedzieli. Co się dzieje, gdy wypowiadamy takie zdania?
Do mózgu trafiają dwa różne komunikaty. Pierwszy: potrawa na talerzu jest smaczna, chcę ja zjeść, będzie mi przyjemnie, gdy ją zjem. Układ nagrody dopomina się o swoje. Drugi: gdy to zjesz, będziesz gruba, brzydka nic nie warta, nikt cię nie zechce...
Wtedy mamy klincz. Gdy zjemy „zakazaną” potrawę wewnętrzny krytyk triumfuje. A nie mówiłem. Jesteś słaba i nic nie warta. Rośnie poczucie winy, a radości jak nie było, tak nie ma. Do mózgu komunikat o smaczności i przyjemności nie dotarł. Gdy nie zjemy – przyjemności nie ma. Pojawia się za to uczucie smutku, żal za straconą okazją i frustracja. Wewnętrzny krytyk odpoczywać wcale nie ma zamiaru. I co z tego, że raz nie zjadłaś. I tak jesteś gruba. I co wtedy? Zaczyna działać zasada naciągniętej gumki recepturki. Puszczona z jednego końca musi strzelić w palce. Kompensujemy sobie wcześniejszą odmowę posiłku wyjadając zawartość lodówki oczywiście z gigantycznym już poczuciem winy.
To jeść, czy nie jeść?
A niech tam. Zjem tę okropnie kaloryczną porcję lodów, bo mam na nią ochotę. Ja właśnie lubię być gruba! Taką siebie lubię!
Komunikat pozornie lepszy. Naduwikłanie mniejsze. Tylko jeśli ktoś naprawdę siebie lubi, nie musi zaczepnie informować o tym wszystkich wokół. Oni to po prostu widzą. Pojawia rozdźwięk pomiędzy deklarowaną postawą a odczuciami. Jak będę często przekonywać siebie i innych, że się lubię, to w końcu się polubię. Wewnętrzny krytyk się przyczaił. Teraz wygrałaś, ale jeszcze cię dopadnę. Przed wyjściem na plażę albo gdy nie zmieścisz się w sukienkę kupioną dwa miesiące wcześniej. A nieprzygotowana przeciwniczka daje się łatwiej zdominować krytykowi.
A może jednak nie mówić?
Nie mówić słów, które nam szkodzą lub tworzą pozory akceptacji. Zamiast nich niech pojawią się słowa akceptujące, niech dojdzie wzrok (co pięknego mam na talerzu), węch (jak to ładnie pachnie), dotyk (jaką ma konsystencję, strukturę), smak (jakie smaki wyczuwam) i kontakt z sobą. To jedzenie mi służy, daje mi energię, buduje moje tkanki, sprawia mi przyjemność. Czuję, jak się nasycam. Najadłam się, już wystarczy. Czuję się przyjemnie, błogo. Nie chcę już jeść.
Jedzenie niech będzie procesem uważności, kontaktu, spokoju. Nie trzeba się śpieszyć i nie ma przymusu zjadania wszystkiego, co jest na talerzu. Nie ma przymusu jedzenia także, gdy jedzenie z jakiegoś powodu nie budzi przyjemnych uczuć. A gdy już koniecznie chcemy jedzenie dedykować warstwie tłuszczowej jakiejś części ciała to: Niech pójdzie w cycki.