Daj, ja to zrobię, będzie szybciej. Nie wchodź tam, bo zrobisz sobie krzywdę. Jesteś na to za mały. Chodź, mamusia da ci jogurcik…
Wszystkie te zdania wynikają z troski o dziecko, z miłości, z chęci zapewnienia dziecku bezpieczeństwa lub wygody. Przecież jest takie małe i bezbronne. Przecież dobra mama troszczy się o swoje dziecko i dba, aby my się krzywda nie stała. Dobra mama chce dla dziecka jak najlepiej. To skąd komentarze o nadopiekuńczości, o trzymaniu dziecka pod kloszem? Gdzie, w którym miejscu przebiega granica pomiędzy troską a nadopiekuńczością? Co sprawia, ze łatwo rodzicom dostrzec i skrytykować błędy wychowawcze (w tym nadopiekuńczość) u innych rodziców, a swoje postępowanie racjonalizować (Ja przecież robię to dla dobra dziecka. Nie mam czasu czekać, aż on sam ubierze buciki. Jeszcze ma czas się tego nauczyć…)
Dziecko wyręczane, które często słyszy komunikaty :jesteś za mały” nie dasz rady nie ma jak zbudować solidnego, realnego poczucia własnej wartości. Będzie przekonane, że jest nic nie warte, że niczego nie umie, nie potrafi. Będzie mieć w związku z tym trudności w nawiązywaniu relacji z rówieśnikami. Skupione przez całe na sobie nie będzie wiedzieć, jak rozmawiać z rówieśnikami, czego od nich oczekiwać, jak się komunikować, jak pracować, bawić się w zespole, jak przewodzić grupie… Towarzyszy temu silne poczucie lęku prowadzące do wycofania z relacji albo postawy uległej.
Może też się zdarzyć, że nastolatek lub student poczuje, że nareszcie mu wszystko wolno, że kontrola i opieka rodzicielska ustała, więc podejmuje zachowania ryzykowne. Przejawia syndrom „zerwania ze smyczy”. Próbuje alkoholu, czasem narkotyków, robi rzeczy ocierające się o złamanie prawa i zagrażające własnemu i innych bezpieczeństwu. Często dlatego, że nie rozpoznaje tych zachowań jako potencjalnie zagrażających, myśli tylko „wolności” i zabawie. Nie umie też bronić się, gdy na takie niebezpieczeństwo jest narażony.
Dziecko nadopiekuńczych rodziców bardzo często koncentruje się wyłącznie na sobie, swoich uczuciach, doznaniach, a unikają kontaktu ze światem. Mając przy tym trudności w komunikowaniu swoich uczuć i potrzeb, może dojść do wniosku, że świat, bliscy, rówieśnicy ich nie rozumieją albo lekceważą. Nie będzie też w stanie zauważyć i zaspokoić potrzeb innych, nawet bliskich sobie ludzi.
W takiej sytuacji najbezpieczniejszym wyborem dorosłego już człowieka będzie przedłużanie relacji z rodzicami, wspólne mieszkanie i poddawanie się rodzicielskiej kontroli.
Jeżeli jednak dziecko opuści rodzinne gniazdo, stanie na własnych nogach i pomimo początkowych trudności rozpocznie budowanie relacji z ukochana osobą, rówieśnikami, kłopoty pojawiają się w życiu rodziców (a częściej matki).
Kobieta może dopiero wtedy doświadczyć trudności, przed którymi uciekała koncentrując całą swoją uwagę na zapewnieniu szczęścia i bezpieczeństwa dziecku. Może doświadczyć syndromu pustego gniazda, jej życie przestaje mieć cel i sens. Dla kogo ma teraz gotować, sprzątać, żyć? Doświadcza pustki, samotności tym większej, im większa poprzednio była jej koncentracja na dziecku. Może pojawić się nawet depresja.
Aby poradzić sobie z tymi trudnymi uczuciami, swoje uczucie i zaangażowanie przelewa na wnuki (jeśli się w rodzinie pojawią) lub stara się być obecna w życiu rodziny swojego dziecka. Szybko odkrywa, że bez niej dorosłe dziecko nie da sobie rady, że jego partnerka robi wiele rzeczy źle że potrzebuje dobrych, sprawdzonych rad i jej doświadczenia… Pojawia się kontrola i sprawdzanie oraz wyręczanie dorosłych ludzi, choć wcale o taką „pomoc” nie prosili.
Skutkuje to oczywiście konfliktami, kłótniami, rozżaleniem i jeszcze większym poczuciem osamotnienia nadopiekuńczego rodzica. Przecież ja dla was chcę dobrze, przecież się poświęcam, żyły sobie wypruwam dla waszego szczęścia. Co ciekawe partner/partnerka dziecka wychowanego „pod kloszem” jest tak długo odbiorcą „poświęceń” i troski, dopóki trwa w związku. Po rozstaniu „znika” z pola widzenia. Zaś nazbyt chronione dziecko może stać się nadopiekuńczym rodzicem.
Co robić, aby sztafeta pokoleń nie polegała na przekazywaniu trudnych, a czasem szkodliwych zachowań?
Jeżeli z twoim myśleniem o dziecku związany jest lęk (że coś się dziecku stanie, że nie dopilnujesz wszystkiego, że jesteś złą matką…),jeżeli doświadczasz uczucia osamotnienia, braku wsparcia, jeżeli twoje dziecko staje się dla ciebie całym światem, jeżeli czujesz, że „nie dajesz już rady”, że „masz wszystkiego dość”, to są to sygnały, aby skorzystać z pomocy terapeuty. Być może wystarczy kilka spotkań, aby rozwiać wątpliwości, być może potrzebna będzie dłuższa terapia. Z pewnością jednak sam problem się nie rozwiąże, a tylko przeniesie na kolejne pokolenia.